~ Człowieka zbędnego notatki z podziemia ~
sobota, 31 sierpnia 2013
1290. Z cyklu: Przeczytane (XX) - Sierpień...
1. Antony Beevor, Druga
wojna światowa. Przeł. G. Siwek, Kraków 2013.
czwartek, 29 sierpnia 2013
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
1288. Fragments d’un discours amoureux…
JA „I jeszcze powiedziałem sobie:
»Nie wiem, co czuła. Nie wiem, jaka była naprawdę. Wiem, że jej nie posiadłem,
bowiem niczego się nie posiada, posiadając kobietę. W nic się nie wchodzi,
wchodząc w kobietę. Wiem, że jej nie rozumiałem, tuląc ją do siebie. Ale ją
kochałem«” [Pascal Quignard, Życie sekretne. Przeł. K. Rutkowski]. ONA „Kochał… Kochał mnie czy ideę mnie? Nie wiem. Jednak na pewno miał
powody, żeby być mi wdzięczny. Nie utrudniałam mu sprawy. Są tacy mężczyźni,
którym uwodzenie kobiety nie przychodzi łatwo. Obawiają się ujawnić pożądanie,
narazić na odtrącenie. Za takimi lękami często leży historia z dzieciństwa.
Nigdy nie naciskałam Johna, by się otworzył. To ja uwodziłam, to ja prowadziłam
zaloty. Romans trwał na moich warunkach i zakończył się, kiedy tak
postanowiłam. Pyta pan: czy mnie kochał? Odpowiadam: był mi wdzięczny” [John Maxwell Coetzee, Lato.
Przeł. D. Żukowski].
piątek, 23 sierpnia 2013
1287. Imagine That...
„Dzień dobry, Pszczółko”, mówię
po przebudzeniu – codziennie inne czułe imię, by przywitać. Potem leżymy długo,
jak jeszcze od czasów Flensburga i Krakowa: tulę się mocno, całuję Twe kochane ciałko, te wszystkie mięciutkie
zakamarki; chłonę błogość. Pod kołdrą
zawsześ tak gorąca, ale od okna rankiem ciągnie, odkryte piersi chłodne –
ujmuję dłonią krągłość, w sobie wyczuwam sztywność. „Kocham Cię”,
chwytam wargami uszko, chciałbym się z Tobą kochać… Czas nagle ulega przyspieszeniu –
wstawanie, toaleta i śniadanie; znikamy sobie z oczu na cały dzień. Spacer po
mieście: parki, pałace i kościoły – zdjęcia. Nagle się zjawiasz, jesteś obok:
przysiadamy na ławce, trzymamy się za ręce. „Kluseczko”, szepcę, „Myszko” –
uśmiechasz się wyrozumiale wobec tej dziecinady. Zwroty, co nie stanowią wstępu
do komunikowania czegoś – chodzi o samo Cię-nazwanie… Czekanie na obiad w restauracji:
bawię się, tradycyjnie, Twoimi małymi paluszkami, ściskając lekko każdy z nich z
osobna. Powrotny tramwaj: stajemy zawsze z tyłu, z rzadka tylko siadamy – Ty wtedy
na mych kolanach, do szyby przodem; nic już wokoło nie ma. Martwię się, czyś
zmęczona – „Zrobimy herbatki z malinowym soczkiem?”, dopytuję. W domu
popołudniami czytam, ale co kilka stron lub po rozdziale przerwa, bo przecież na
kanapie wylegujesz się wraz ze mną. Znów słówka i uściski. Kolacja, telewizja,
prysznic – mydlimy się i oblewamy wodą, dotykamy. Nareszcie łóżko, zimna
pościel – bliskie objęcie, mój nos w twoich pachnących włosach; nie lubię tej
Twojej koszuli nocnej, męskiej – rozpinam Ci kilka guzików, kładziesz mi dłoń
na biodrze. „Dobranoc, mój Kurczaczku”. We śnie tak samo blisko, jak za dnia,
na jawie… „Na każdym miejscu i o każdej
dobie” – zdecydowanie, nie jesteś jedynie widziadłem i wspomnieniem…
„Nie jest dobrze w młodym wieku
do tego stopnia pasjonować się czymś, co nie istnieje...” [José Carlos Somoza, Namalowane okno.
Przeł. B. Jaroszuk].
środa, 21 sierpnia 2013
1286. Eternal Now...
Wszystkie nieśmiałe te nadzieje, profile chłopców w Internecie są o tyle nieważne,
że przecież liczy się tylko Ona. Najcudowniejsze już mi się przytrafiło – na
cóż więc jeszcze liczyć? Nie wybacza się sobie takiej straty, odwraca od innych
szans, wspomina. Im bardziej czas zaciera mi Jej rysy, tym bardziej staje się
ona namacalna moim dłoniom. Czym dalej, rzadziej, tym wydaje się bliżej, coraz
częściej. Nie muszę Cię oglądać ani słyszeć – i tak jesteś wciąż przy mnie tu,
na co dzień… „A przecież to nieobecność uobecnia” [John Banville, Zaćmienie.
Przeł. J. Jarniewicz].
niedziela, 18 sierpnia 2013
1285. An Opportunity Squandered...
Można było choć spróbować
spojrzeć w oczy – wpierw na ulicy, gdy jeden wskazuje mnie koledze (widział profil?
rozpoznaje kogoś z naszych?) i mija z
uśmiechem, drugim razem w parku, gdy na wąskiej ścieżce schylam się pod
drzewem, ocierając niemal o jego kuszący tors. Zamiast tego godziny w Internecie,
gdzie tak samo ukradkiem i bez słowa. Na jałowych stronach, coraz dłużej, później, więcej i równie bezproduktywnie jak od zawsze. I nawet gdyby ktoś, nie mam dla niego nic; nie potrafię tego ciągnąć, wolę od razu do siebie zniechęcić, się-zdeprecjonować, uciec, schować… Jak Palestyńczycy: nie przepuszczę żadnej okazji,
żeby zmarnować szansę…
„Z łatwością rezygnujemy z życia,
sami odpowiadamy za to, że nasze życie staje się rzeczą marginalną” [Michel Houellebecq, Platforma.
Przeł. A. Daniłowicz-Grudzińska].
czwartek, 15 sierpnia 2013
1284. Sławomir Mrożek (1930-2013)...
„[24 X 1969] Żeby pisać, trzeba
się czuć społecznie, mówię przede wszystkim o tym, że trzeba siebie odczuwać
społecznie. To znaczy uznawać siebie, swoją zawartość, substancję, jako
wartości, jako zawartość i substancję właśnie. A może niewłaściwie określiłem,
może właśnie czuję się bardzo społecznie, czuję siebie jako antykwariat
przypadkowy i wymienny, i dlatego nie widzę sensu w pisaniu. W każdym razie
trzeba się czuć jakoś. Ja czuję się coraz bardziej nijako. Czuję się coraz lżejszy, coraz
bardziej rzednący. Jak tu pisać? Nie ma we mnie niczego, co by mnie naprawdę
wypełniało” [Sławomir Mrożek, Dziennik. T. I. 1962-1969].
środa, 14 sierpnia 2013
1283. Crucify Your Mind...
Mówi się, że siwe, a przecież u mnie wydają się zupełnie białe. Jakieś dziwnie
sztywne, twardsze, grubsze, w dotyku całkiem inne. Pojawiają się co jakiś czas,
można jeszcze je usuwać pojedynczo. Od włosów się zaczyna zjazd z tej górki, lecz sama głowa musiała mi szwankować już w młodych szkolnych latach. Ciało się skończyło nim ja rozpocząłem. Nie zauważał tego wówczas nikt i teraz nie dostrzeże. Siedzę zamknięty w swoim grobie, światła w tunelu nie dostrzegam. Jeszcze
półtora miesiąca do chrystusowego wieku, a już mogę się czuć ukrzyżowan, umarł i
pogrzebion…
„Tutaj więc skręca na dół
moja ścieżka
Zmęczone nogi czasami się
potkną;
Ogień młodości we mnie już
nie mieszka
A to, co dzisiaj czuję,
uciska mnie mocno” [Adalbert von Chamisso. Przeł. W. Trzeciakowski].
niedziela, 11 sierpnia 2013
1282. Ars bene moriendi...
Miesiąc od czasu, gdy kosztem
utraty dochodów zyskałem to, co niezauważenie mija, na czym mi tak zależy. I
nic z tych wszystkich planów by
skorzystać: projektowanych wypraw, o świcie zdjęć i miejsc do odwiedzenia.
Jakiś rodzaj wyczerpania i niechęci, marnowania, przysypiania, zapuszczenia. Nie
chce się golić, sprzątać, pójść wreszcie do fryzjera, czytać, ćwiczyć –
głodzić się jest znacznie prościej niż zarabiać, marzenia na tapczanie wydają się bardziej przyszłościowe od szukania posady…
„Stracił poczucie czasu.
Niekiedy, budząc się bez tchu (…) wiedział, że to dzień. Przez długie godziny
leżał w tępym odrętwieniu, zbyt zmęczony, by się otrząsnąć ze snu. Wszystkie
procesy w ciele przebiegały coraz wolniej. Zapominasz o oddychaniu – mówił
sobie; mimo to nadal oddychał. (…) Czasami wynurzał się na jawę
niepewny, czy przespał dzień, tydzień czy miesiąc. Przypuszczał, że nie całkiem
nad sobą panuje. Musisz jeść – powtarzał, po czym próbował się dźwignąć (…).
Ale znów się odprężał, prostował nogi, ziewał, czując zmysłową przyjemność tak
słodką, że pragnął tylko leżeć, gdy w nim falowała. Nie miał apetytu; jedzenie
– branie różnych rzeczy i wtłaczanie ich przełykiem w głąb ciała – wydawało się
osobliwym zajęciem. A później, krok po kroku, sen
stał się płytszy, chwile czuwania coraz częstsze. Nawiedzały go serie obrazów,
prędkich i chaotycznych, nie potrafił ich śledzić. Miotał się z boku na bok,
nie zaspokojony snem, lecz zbyt wyprany z sił, żeby wstać. Miewał bóle głowy;
zaciskał zęby, krzywił się z każdym uderzeniem tętna pod czaszką” [John Maxwell Coetzee, Życie i czasy Michaela K. Przeł. M. Konikowska].
piątek, 09 sierpnia 2013
1281. Full Frontal Nudity (II)...
Na zewnątrz 37 stopni w cieniu; w zaciemnionym mieszkaniu 34. Ale dopiero noce są nie do wytrzymania. Gorąc i duchota nie pozwalają zasnąć; wentylator pracuje nieustannie. Budzę się wyczerpany na długo przed świtem – stawiam przy łóżku miskę z wodą: co chwila zanurzam dłoń, by zwilżyć, natrzeć ciało i skropić pościel. Pali mnie każdy fragment suchej skóry. W domu na sobie jedynie krótkie bieliźniane szorty, na dworze dochodzą tylko czapka, spodenki i buty. Bo to, co piekłem w murach, jest mi rozkoszą za dnia i na słońcu, a kameralna, zielona okolica pełna parków pozwala się cieszyć chłopięcą nonszalancją i nie przejmować spojrzeniami, opiniami i normami (miej wyjebane, a będzie Ci dane, chodzi mi wciąż po głowie)… Podnieta, satysfakcja i ładowanie akumulatorów (musi wystarczyć na cały rok jako namiastka życia seksualnego) – nie jestem
mieszkańcem Sydney ani Kalifornii, tym bardziej więc staram się skorzystać… [http://www.seducingwithstyle.com/style-dictionary/pants/cargo-pants].
wtorek, 06 sierpnia 2013
niedziela, 04 sierpnia 2013
1279. The Rules of the Game...
Cóż to zdarzyło się w środę, w parku, w pobliżu kaskady, gdym na ławeczce, w alei, nad „Polityką” najnowszą – on przeszedł obok i nieco dalej, tam, usiadł, jak gdyby zerkał w tę stronę, a potem wstał i znów przeszedł, tą samą drogą, koło mnie, ja właśnie jabłko kończyłem, wyszedł na Plac Na Rozdrożu i wydawało się: zniknął, jednak pojawił się znowu, i po raz trzeci tu, obok, usiadł znów tam, gdzie poprzednio, dobył raz, drugi butelki, zaciągał się papierosem, i tyle razy spoglądał, włosy miał długie, brązowe, i okulary tak ciemne, nie było widać, czy patrzy, ja też kierowałem tam głowę, aż nagle wstałem, odszedłem, krążąc powoli po parku, w nadziei, że on z tyłu gdzieś, że on za mną – wróciłem, lecz już go nie było… W drugą stronę trzeba było, obok niego, albo jeszcze tam wysiedzieć, obserwować, przedłużyć napięcie, nieśmiałą tę niepewność… Byłże to niewinny flircik czy złudzenie, co za gra, jak się ją podejmuje, gdzie może ona prowadzić, jak kończy? Jak się odnaleźć, rozpoznać, ulotność szans wykorzystać, wyłowić z tłumu, nie minąć?…
„Kto wie, jak często stykały się linie, po których sunęliśmy w
przestrzeni. A nic nie przeczuwaliśmy. I dobrze jeszcze pamiętam dzień, kiedy
stanąłem wobec myśli, że być może nie spotkamy się nigdy. Że tyle
roztrwonionego czasu; drugie tyle, a już będzie za późno. I może dzieli nas tak
wielka odległość, że ani ty, ani ja nie zdołamy jej kiedykolwiek pokonać. Ale
choćbyśmy mieszkali w jednym mieście czy nawet na jednej ulicy, któż by nam
zaręczył, że jakiś anioł-żartowniś nie urządzi sobie zabawy, aranżując nasze
mijanie się, raz po raz, tak jak w komedii bulwarowej postacie przez cztery akty
biegają z pokoju do pokoju, otwierają i zamykają drzwi, unikając rozwiązania
akcji, wciąż o kilka sekund rozmijając się jedno z drugim. Jedno życie (…) to
mało; chwila, a już po nim” [Daniel
Kehlmann, Beerholm przedstawia. Przeł. J. Ekier]. |
Archiwum
Zakładki:
I. AUTOR
II. Inni
III. Miejsca / obiekty
Tagi
|